Krótki tekst o życiu

Jestem zwolenniczką przemyślanych, rzetelnych i dopieszczonych tekstów, ale ta formuła jest wymagająca więc spróbujmy też czegoś na spontanie. Aby blożek mógł szczęśliwie obrastać w treści, muszę (i chcę) te treści tworzyć, więc oto „krótki tekst o życiu”. Tekst ten pisałam jeszcze w Warszawie, ale mnogość spraw bieżących uniemożliwiła wcześniejszą publikacje.  Zacznijmy zatem wszystko od środka.

 

Kanada vs. Polska

Kanada jaka jest każdy widzi, tzn. każdy kto ją widzi. Ja doświadczyłam pewnego przesytu, ale najpierw ustalmy coś ważnego: właściwie nie mówię o Kanadzie, a o Quebecu, (głownie Montrealu), a to zupełnie inna para kaloszy. Ta prowincja zasadniczo różni się od reszty Kanady, choć poza Toronto nie widziałam innych miast. O Quebecu powstanie jeden tekścik, o Montrealu będę pisać, ale to jak wrócę do Montrealu.

Czy to znaczy, że będąc w Polsce powinnam pisać o Polsce? Kiedyś na pewno będę pisać o Polsce, bo zdecydowanie jest o czym, ale póki co przejdźmy do szybkiego rysu porównawczego.

 

 

Montreal vs. Warszawa

Przesyt codziennością Montrealu objawia się jeszcze większym entuzjazmem wobec ukochanej Warszawy. Przekonywałam ostatnio jednego holenderskiego profesora – który wizytę w Warszawie wspomina mocno średnio, jak sam to określił: kilkukrotnie poczuł się oszukany –  że to absolutnie wspaniałe miasto. Później uzmysłowiłam sobie, że swoje zdanie oparłam na osobistych odczuciach, klimacie miasta i ogólnej sytuacji mentalnej, a nie na architekturze, infrastrukturze czy możliwościach jako takich. Do Warszawy wracam z dużą radością – bo to typowa sytuacja there’s no place like home – ale też mieszaniną wielu innych uczuć.  Skoro tu jest dom, to co jest tam… ? Co więcej jakieś tam zawsze przewijać się będzie w moim życiu, także sytuacja pozostaje dynamiczna.

 

Podróże vs. codzienność

Co by przeskok między tymi alternatywnymi rzeczywistościami nie był zbyt szokujący (nie no, po prostu tak się złożyło), między Kanadą a Polską znalazła się hiszpańska Andaluzja. Była to bardzo piękna i wartościowa podróż i w najbliższym (ale bez przesady) czasie zamierzam opisać właśnie ją. Ilość pięknych zdjęć jednak trochę mnie przytłacza, a poza tym mam ważniejsze rzeczy do roboty w tym momencie.

 

Pokusiłabym się o jakąś definicję codzienności, ale miał być szybki rys, więc nie. Choć może jednak warto, bo codzienność to jakże urokliwa relacja czasu i miejsca, objawiająca się oklepanym, ale bezwzględnie fundamentalnym tu i teraz.

 

Istnieje tylko tu i teraz, choć gdzieś i kiedyś w przeszłości jest jego podstawą, a gdzieś i kiedyś w przyszłości, to powód dla którego robimy to co robimy.

 

 

Dla ułatwienia założyłam, że niecodzienność można również określić jako podróże, bo niecodzienność może podważyć tu, ale nie może podważyć teraz. Także załóżmy, że każdy ma swój codzienny tryb, konkretną rzeczywistość, plany, wyzwania, marzenia – tu i teraz oraz niecodzienny tryb podróżny – tam i teraz. Sęk w tym, że w moim obecnym trybie pt. życie to podroż, codzienność i niecodzienność funkcjonują równolegle i to z pewnością jest wyzwanie.

 

 

Oczekiwania vs. Rzeczywistość

Nie ma to jak napisać tekst mindstylowy na kolanie. Przejdźmy do najciekawszej części.

Oczekiwać – według SJP to: „przewidywać, że coś nastąpi”, hmm. Przewidywać, że coś nastąpi to dla mnie raczej definicja „wróżyć”. Oczekiwać to „rościć sobie prawo do biernego decydowania o przyszłości”. Jako, że istnieje tylko tu i teraz, ustanawianie przyszłości ma sens, jedynie gdy mówimy o „tworzyć” – „powoływać coś do istnienia”. Tworzenie jest aktywne, oczekiwanie pasywne. Na efekty naszego tworzenia mamy wpływ, a odpowiedzialność za „spełnienia naszych oczekiwań” ciąży na innych.

 

„Umiesz liczyć? Licz na siebie.”

 

 

Skoro nasze samopoczucie, a nawet realnie elementy naszej rzeczywistość są zależne od tych, którzy muszą realizować nasze wymagania – no to słabo. Po pierwsze: nikt nic nie musi. Po drugie oczekiwania są bezpodstawną projekcją przyszłości, to autofatamorgana, to obietnica bez pokrycia, którą składamy sami sobie. Może oczekiwana przez nas sytuacja zaistnieje – wtedy spoko, chodź to nadal igranie z ogniem. Ale co jeśli nie zaistnieje?

 

Skoro życzymy sobie, aby coś rozgrywało się poza nami, to musimy być przygotowani też na wersje pt. „rzeczywistość nie spełnia moich oczekiwań”, a to nie dość, że boli, to jeszcze jest nieodpowiedzialne i niebezpieczne. W oczekiwania nie tylko angażujemy nasze emocje, ale też często opieramy na tym swoje plany i to jest problem. Dobrze jest zatem pracować nad wyzbyciem się oczekiwań i zwrócić się w stronę świadomej kreacji.

 

 

Przeciwieństwa się przyciągają

Uważam, że celem życia człowieka jest się rozwijać, a żeby się rozwijać potrzebujemy wyzwań. Gdy ścierają się jakieś kwestie, można dojść do ciekawych wniosków. Po wstępnym zestawieniu różnic, nierzadko konflikcie i walce, okazuje się, że jest też dostępna zupełnie nowa droga. I Polska i Kanada są ciekawe i dają mi zupełnie różne perspektywy rzeczywistości. I Montreal i Warszawa dają mi mnóstwo różnych możliwości, z których staram się korzystać. Podróże i codzienność splotły się na tyle mocno, że jest to doprawdy pouczające przeżycie. Oczekiwania pokazują mi na czym mi zależy, ale rzeczywistość nieustannie przypomina, żeby być obecnym tu i teraz, co więcej, żeby być aktywnym, a nie biernym.

 

Warto też pamiętać, że jeśli ktoś nie spełnia naszych oczekiwań, to tak naprawdę nie on nas zawiódł, a zawiedliśmy sami siebie. Bo albo nasze oczekiwania były nierealne, albo najzwyczajniej w świecie zamiast stworzyć im możliwość zaistnienia – np. powiedzieć komuś o tym czego potrzebujemy – jedynie zacisnęliśmy mocno kciuki, czy tam skrzyżowaliśmy palce i… i nic się nie wydarzyło.

 

Co by nie filozofować zbyt mocno, bo zupełnie nie jest to moją intencją, zakończę czymś zupełnie innym. Autodebatę nt. „czy warto dzielić się swoim życiem w Internecie” przeprowadzę innym razem, a tymczasem podzielę się czymś, co i tak jest dostępne w zakładce „co u mnie”.

 

Ślub się zbliża, a jest szalenie dużo elementów tego przedsięwzięcia, o których należy pomyśleć. To poważny projekt, który wymaga sporo pracy, wysiłku i zaangażowania. Organizacja ślubu i wesela to również mega wdzięczny i potrzebny temat, więc można by pisać i pisać, ale to najwyżej innym razem. Poza tym mnóstwo projektów pozostaje na tapecie: opowieści z Andaluzji, szybka wizyta na Islandii i odwieczne szkice nt. życia w Montrealu + relacja z najlepszego festiwalu na jakim w życiu byłam. Do tego ślub i szeroko eksploatowana każdego dnia część beauty. Przy codziennych obowiązkach idzie mi tak sobie, ale mam nadzieję, że to wszystko ogarnę. 🙂

 

 

 

Dodaj komentarz

avatar
  Subscribe  
Powiadom o